Ktoś zapewne z dyrekcji szkoły, wpadł na pomysł, żeby do Izby Pamięci czy też Sali Pamięci Szkoły (bo i taką mieliśmy) zbudować wielką gablotę w kształcie kotwicy (fe,co za brak smaku...), w której pod szkłem będą umieszczone dyplomy jakie uczniowie zdobyli rozsławiając ją wzdłuż i wszerz kraju (zupełnie nie wiadomo po co? Szkoła reklamy nie potrzebowała. Kandydatów na jedno uczniowskie miejsce było dziesięciu). Jak wymyślono tak i zrobiono. Przez rok na warsztatach klejono, cięto, szlifowano, lakierowano kotwicę gigant (na ,,Queen Elizabeth II" były dwukrotnie mniejsze). Gdy już kotwica była gotowa, przywieziono szyby, z których mieliśmy ciąć prostokątne kawałki na wymiar, żeby pasowały do kotwicy (pod nimi to miały leżeć dyplomy). Ogromne tafle szkła położono na stołach stolarni ręcznej (bo mieliśmy i mechaniczną). Był wtorek, nasz dzień warsztatowy. Mieliśmy zajęcia w stolarni. Ponieważ instruktor się spóźniał, trzeba coś było ze sobą zrobić. Instruktorem był starszy, sympatyczny pan, który nigdy nikogo z nas nie skrzywdził stawiając mu dwóję, a przysięgam, że nieraz zasłużyliśmy na to. Nie było go i nie było. Co cwańsi z grupy zajęli miejsca siedzące, został ,,Kiniol", który nie wiedzieć czemu, postanowił oprzeć się o taflę szyby. Usłyszeliśmy ciche ,,pyk" i kilkumetrową szybę szlag trafił. Pękła na całej długości. ,,Kiniol" się wystraszył i zaczął nam wciskać, że w ogóle się nie oparł o nią. Po wypłoszeniu ,,Kiniola", że zaświadczymy zgodnie, że widzieliśmy jak złamał taflę i ,,szkoła" go napewno obciąży, doszliśmy do wniosku, że instruktorowi ,,wpompujemy", że już tak było jak przyszliśmy.
Wreszcie, zasapany wpadł instruktor i zaczął nam przydzielać prace. Każdemu inną. I gdy kończył, zauważył pęknięte szkło.
- Kto to zrobił? - Spytał.
- Co? - Odpowiedzieliśmy, wypróbowanym sposobem wyprowadzenia z równowagi każdego, pytaniem na pytanie.
- No to. Kto stłukł szybę? - Wrzasnął, nie na żarty, wściekły instruktor.
- Nie wiemy. Jak przyszliśmy już taka była.
Instruktor z szaleństwem w oczach, chwycił młotek i z okrzykiem na ustach:
- Może się da uratować? - Zaczął z furią tłuc szybę w drobny mak. Nie wtrącaliśmy się. Pomyśleliśmy, że zwariował. Zresztą z nami tak każdy. Gdy skończył, zajęliśmy się zmiataniem szkła do kubłów i wykonywaniem przydzielonej wcześniej pracy. Do spraw szkła i kotwicy nie wracaliśmy.
Staszek Szczepański. |