30- lecie "Rejsu Przyjaźni" Wrocław - EHS - Schönebeck - Frankfurt nad Odrą - Wrocław
Wspomnień czar pozostały po wielkich dniach naszej Szkoły
Nazywam się Józef Węgrzyn w latach 1970 - 75 uczęszczałem do Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu, jak sie później okazało jednej z najlepszych szkół tego typu w Europie. Mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością ponieważ miałem okazję poznać większość tych szkół osobiście. Moją wychowawczynią była nieżyjąca już niestety Pani mgr Elżbieta Piasecka, a na warsztatach szkolnych Pan Jerzy Sokólski.
Od 20- tu lat mieszkam w Niemczech i pracuję oczywiście w zawodzie, którego nauczyłem się przy ul.Brücknera 10. Jestem kpt. zbiornikowca i przewożę paliwa płynne z portów morskich, min.Bremen, Brunsbüttel i Hamburga do sródlądowych w Berlinie, Magdeburgu i Hannoverze.
Wszystkie potrzebne uprawnienia i patenty uzyskałem dość łatwo ponieważ miałem jak my wszyscy po tej Szkole doskonałe teoretyczne przygotowanie.
TŻŚ było jedyną Szkołą w Europie, która przygotowywała wszechstronnie tak do życia zawodowego jak i do dalszej nauki na uczelniach. Nasi koledzy są : aktorami, lekarzami, prawnikami, nauczycielami, inżynierami, duchownymi, itp. itd. Oczywiście głównym zadaniem Szkoły było przygotować fachowców w branży żeglugowej i Szkoła wywiązała się z tego zadania na "ocene bdb". Jednak na rynek pracy trafiała zbyt mała liczba dobrze wyszkolonych zawodowo absolwentów. Kończący TŻŚ i legitymujący się świadectwem maturalnym koledzy w większości szli na studia.Pozostali jeszcze w latach 70-tych i początku 80-tych ze znalezieniem pracy nie mieli kłopotów. Kryzys posolidarnościowy i załamanie rynku spowodowało prawie całkowity brak zapotrzebowania na kończących naszą Szkołę absolwentów.
Pod koniec lat 80-tych na rynku pracy w Uni Europejskiej zabrakło ludzi w tym zawodzie. Tą lukę po upadku "muru berlinskiego" zapełnili DDR-owcy, Polacy i Czesi. Bardzo wielu naszych kolegów znalazło dobrze wynagradzaną pracę na Zachodzie Europy. Po zmianie ustroju i upadku "zdobyczy socjalizmu" zlikwidowano również wrocławską Szkołę Żeglugi Śródlądowej. Może ktoś uważał, że była ona symbolem minionej epoki ? Problem jednak był większy niż tylko symbole ......
Pojechałem ponownie do Schönebecku prawie 30 lat po słynnym "Rejsie Przyjaźni", który odbył się w maju 1977 r.
Byłem tym razem w Ośrodku Szkolenia dla Żeglugi Śródlądowej na kursie ADNR (przewóz niebezpiecznych ładunków).
Jednym z wykładowców był pan Hinze były nauczyciel szkoły żeglugi z NRD, który pracował w tamtym czasie kiedy przypłynęliśmy naszym flagowym statkiem szkolnym"Westerplatte II"do portu Frohse. W czasie przerwy zapytałem Go czy przypomina sobie to co było 30 lat temu. Popatrzył na mnie i kiwnął głową. Ludzie z byłego NRD niechętnie opowiadają o swojej przeszłości. Spytałem czy przypadkiem nie ma jakiś pamiątek, wycinków gazet, itp. Niestety wszystko zapodziało się gdzieś po likwidacji starej szkoły. Kiedy następnego dnia mieliśmy wykłady z przepisów p-poż. zjawił się nagle. Podszedł do mnie i wręczył mi kopię gazety"Neues Deutschland"z 25 maja 1977 r.
Na jej pierwszej stronie był artykuł pt.:
Zostaliśmy Przyjaciółmi - nie tylko na czas tego rejsu - cytuję go w wolnym tłumaczeniu na j.polski :
Od 3 maja praktykanci ŻnO i VEB BR razem z nauczycielami Techniku Żeglugi Śródlądowj z Wrocławia i Szkoły żeglugi "Karl Meseberg" z Schönebeck znajdowali się na szkolnym zestawie pchanym "Westerplatte II" w rejsie z Wrocławia do Frankfurtu nad Odrą, gdzie miało odbyć się spotkanie przyjaźni młodzieży z NRD i PRL. Przedstawiamy relację uczniów szkoły "Karl Maseberg" Rene Löffler i Stefana Kratzert.
Przyjacielskie powitanie
Po długi przygotowaniach 29 kwietnia 1977 r. doszło do przyjacielskiego spotkania z naszymi polskimi gospodarzami. Wyruszyliśmy 10-cio osobową grupą w towarzystwie naszych dwóch nauczycieli przez Lipsk, Görlitz do Wrocławia. Na Dworcu Głównym tego pięknego miasta powitali nas serdecznie nauczyciele i uczniowie z TŻŚ. Pojechaliśmy autobusem przez centrum miasta do ich szkolnego internatu. Miasto przygotowywało się właśnie do święta 1-szo majowego. Było pięknie udekorowane i zrobiło to na nas wielkie wrażenie. Tak dotarliśmy w doskonałym nastroju do szkoły żeglugi. Przywitał nas tam tłum uczniów w marynarskich mundurach.
W pomieszczeniu klubowym uroczyście przywitał nas dyrektor szkoły Pan Tadeusz Cieśla. On i nasz kierownik delegacji Pan Schornik nazwali to przyjacielskie spotkanie i wspólny rejs statkiem szkolnym jako przykład rosnących braterskich stosunków między naszymi narodami. Dla obu miast, gdzie znajdują sie ośrodki szkolenia zawodowego dla żeglugi otwierają się możliwości głębokiej współpracy korzystnej dla obu stron.
Po wymianie upominków znaleźliśmy czas na bliższe poznanie się. Przy muzyce i tańcach próbowaliśmy rozmawiać, ale było to dość skomplikowane. W języku rosyjskim znaleźliśmy kilka wspólnie znanych słów a resztę nadrabialiśmy mimiką i gestami używający ich jako tłumacza. Wieczorem stwierdziliśmy, że spotkaliśmy we wrocławskiej szkole wspaniałych przyjaciół.
Rene Löffler- praktykant
1 Maja we Wrocławiu
Jak ma się możliwość spoglądania za płot sąsiada spostrzega się u niego wiele interesujących rzeczy widzianych w innym świetle. Takie właśnie wrażenie odniosłem obserwując przygotowania do manifestacji pierwszo-majowej we Wrocławiu. U nas bierzemy udział w takiej demonstracji bo jest to tradycja. Jednak we Wrocławiu jest to troszkę inna tradycja.
Już z samego rana uformowaliśmy duży pochód marszowy zbierając się przed internatem razem z nauczycileami i pracownikami z całego technikum. Było dużo transparentów i kolorowych flag niesionych przez uczniów. Nie był to jednak "marsz bojowy", tylko wesoły przemarsz roześmianych chłopaków. Wielu kolegów miało ze sobą instrumenty muzyczne i grało wesołe melodie, śpiewano też piosenki nie przypominające jednak jakiś patiotycznych wydarzeń. Wyglądało to raczej jak jakiś piknik, a nie tak jak u nas - poważną imprezę. Miasto było pięknie przystrojone. Tysiące ludzi stało na trasie pochodu. Mieli w dłoniach flagi, proporce i kwiaty: tak kolorowe jak całe miasto i tak wspaniała była atmosfera i uroczysty nastrój. Nie jest więc niczym nadzwyczajnym, że po tej wesołej demonstracji wracaliśmy spleceni ramionami z naszymi polskimi przyjaciółmi maszerując na piechotę przez całe miasto do naszego internatu. Cieszyliśmy się wspólnie z tak pogodnego i pięknego majowego święta. W naszym kraju mówi się wiele o braterskiej przyjaźni między narodami.Tutaj we Wrocławiu przekonaliśmy się, że tak jest naprawdę. Naprawdę był to obfitujący we wrażenia wyjazd do naszych wschodnich sąsiadów.
Stefan Kratzer - praktykant
Moja droga na statek szkolny "Westerplatte II"
Po zdaniu matury podjąłem studia na Uniwersytecie Wrocławskim na wydziale Prawa i Administracji. Moja sytuacja materialna nie była zbyt dobra i w czasie wakacji dzięki Panu mgr Henrykowi Kowalczykowi (byłemu nauczycielowi WF z TŻŚ), który był wówczas kierownikiem kadr w P.P. Żegluga na Odrze dostałem tam pracę. Zostałem zatrudniony na stanowisku bosmana i przewoziłem zestawem pchanym TUR samochody Fiat 126p z Gliwic do Wroclawia. Mimo, że byłem niedoswiadczonym marynarzem szybko znalazłem wspólny"język"ze swoją załogą. Byli to Ślazacy z Krapkowic znający doskonale swój fach.Mogłem zarobić z nimi dobre pieniądze. Mój miesięczny zarobek był większy niż mojego ojca, który był kierownikiem zakładu. Zastanawiałem się wówczas, czy jest sens dalej studiować i później zarabiać marne pieniądze jako "administrator". Na trzecim semestrze oblałem jeden z egzaminów i tak zakończyła się moja przygoda na uczelni. Potrzebowano wówczas bosmana na statku szkolnym "Westerplatte II", powiedzial mi o tym i załatwil tam pracę mój Przyjaciel i nauczyciel zawodu - kpt. Marian Rynkiewicz. Ponownie związałem się ze Szkola , ale teraz w innym wymiarze.
Statkiem szkolnym w I-szym międzynarodowym rejsie
Moim pierwszym wielkim rejsem była wyprawa do Szkoły Żeglugi w Schönebecku w byłym NRD. Byly to pierwsze na taką skalę kontakty z zaprzyjaźnionymi Szkołami w tzw. bloku wschodnim. Rejs ten miał wymiar propagandowy i dal nam możliwość międzynarodowych kontaktów. Do Wroclawia przybyło 10 niemieckich praktykantów ze swoimi opiekunami i przedstawicielem konsulatu. Stronę polską reprezentowali najlepsi uczniowie z klasy Pana inż. Mariana Szwarca, który rowniez popłynął z nami.
Załogę"Westerplatte II" tworzyli kpt.Józef Bąk, kpt. Stanisław Partyka, mechanik Aleksander Łukasik, elektryk Eugeniusz Łożyński, kucharka Rozalia Pawłowska i ja jako bosman. Wyruszyliśmy 3-go maja 1977 r. Była wspaniała słoneczna pogoda. Statek był doskonale przygotowany do rejsu. Cała wyprawa finansowana była przez Zjednoczenie Żeglugi Śródlądowej. Mieliśmy w kasie statkowej ponad 5 tys. Marek jako diety załogi i uczniów.
Przerwany rejs
Po pożegnaniu na przystani szkolnej przez dyr.Tadeusza Cieślę i kierownictwo szkoły wypłyneliśmy w rejs. Pierwszy dzień przebiegał pomyslnie i zgodnie z planem zakotwiczylismy w okolicach Scinawy. Następnego dnia po podniesieniu kotwic popłynelismy dalej. Przyszedlem okolo 7:00 do sterowki za sterami byl kpt.Partyka, reszta załogi była na śniadaniu. "Stasio" - bo tak nazywalismy pieszczotliwie 2-go kpt. - narzekał na silny boczny, wiatr, który mógł być niebezpieczny dla naszego "żaglowca". Przyszedł kpt. Józef Bąk, a my poszliśmy przygotować się do porannego apelu. Stasio wychodząc powiedział do Bąka :
- Uważaj na wiatr, bo znosi na główki....
- OK Stasiu, dziękuję za przekazanie uwag - odpowiedział kpt.Józef
To stało się w czasie wciągania flag narodowych na maszt. Statek zatrząsł się i podskoczył przelatując przez pierwszą odrzańską główkę. Popatrzyliśmy z przerażeniem w kierunku rufy. Stasio krzyczał :
- Cholera! Leci przez główki....
Uderzyło drugi raz instynktownie pobiegłem w tamtym kierunku. Wpadłem do pomieszczeń załogi, woda wdzierała się już do wnętrza " Bizona ".
- Toniemy! Gieniu, bierz pan dokumenty i uciekaj - krzyczałem do przestraszonego elektryka.
Józek odepnij pchacza muszę iść na mieliznę - krzyknął do mnie kpt. Bąk. Gienio wskoczyl na "pudło" i próbował rzucić rufową kotwicę, która zawisła na niewyjętym bolcu. Ja pozostałem jeszcze chwilę na " Bizonie " a później skoczyłem za elektrykiem. Zatrzymalismy się między glówkami na 358 km rzeki Odry.
Pchacz zawisł jedną glówkę wcześniej. Kosternacja... Niemcy fotografują, a my podejmujemy akcję ratowniczą. Prof.Marian Szwarc i kpt.Stanisław Partyka natychmiast przejęli jej kierownictwo. Opuściłem szalupę na wodę i chciałem popłynąć do pchacza, na którym pozostał z jednym uczniem kpt. Józef Bąk. Przy odbijaniu od burty ktoś rzucił mi tak nieszczęsliwie cumę, że wkręciła się ona w śrubę napędową łódki. Wszystko wyglądało dość tragicznie, ale panował spokój i nie doszło do wybuchu paniki.Zawdzięczaliśmy to spokojnym i rozważnym słowom wypowiadanym przez inż.Mariana Szwarca.To właśnie on był w tamtej chwili dowódcą akcji ratowniczej.
Dowódctwo przejął kpt. Stanisław Partyka i tak zostało już do końca rejsu. O awarii powiadomiono drogą radiową dyr. Tadeusza Cieślę. Całe szczęście uszkodzony był tylko pchacz. Dyrektor Cieśla w błyskawicznym tempie załatwil nam jednostke zastępczą. Pan Szwarc swoim autorytetem i wiedzą panował nad sytuacją.
- Jezeli w ciągu 24 godzin będziemy mogli kontynuować rejs, to wyrobimy się z programem spotkań - powiedział swoim spokojnym i ciepłym głosem.
Finałem naszego rejsu miał być udział w spotkaniu przyjaźni młodzieży polskiej i niemieckiej we Frankfurcie nad Odrą. To był przerwany rejs...
Stasio Partyka podjął decyzję o wydobyciu sejfu z zatopionego pchacza. Ja asekurowałem, a Stasio nurkował w zatopionej kabinie kapitana.
Udało się i za drugim podejściem wydobył naszą kasę. Otworzylismy ją, były w niej banknoty stumarkowe w orginalnych banderolach. Kaseta miała podwójne dno, a w jej drugiej części były osobiste dokumenty kpt. J.Baka. Postanowiliśmy, że nie powiemy o ich treści nikomu. Dotrzymaliśmy słowa...
W dalszą drogę
Następnego dnia przypłynał pchacz BIZON-29 pod dowództwem kpt. Ryszarda Floryna z mech. Błażejem Szegą i sternikiem, który minował się "zweite Kapitän" - Leszkiem Kitą.
Natychmiast popłynelismy w dalszą drogę. Żeglowalismy calą noc i udało się nadrobić stracony czas. W Eisenhüttenstadt (EHS) mieliśmy pierwsze spotkanie z kierownictwem NRD-owskich dróg wodnych. Tutaj rozpoczyna się kanał Odra - Szprewa. Najkrótsza droga wodna do Berlina i dalej poprzez system kanałów i rzek do Europy Zachodniej. Zwiedzaliśmy starą, leżącą nad Odrą część miasta nazywającą się Fürstenberg. Następnego dnia wpłynęlismy do Kostrzynia, żeby uzupełnić paliwo na dalszą podróż.
Pojechalem pociągiem do Gorzowa Wlkp. gdzie była premiera filmu Agnieszki Holland "Zdjecia probne". Jedną z ról gral Alek Maciejewski kolega z klasy w TŻŚ .
Poświetowaliśmy z Alkiem i innymi aktorami i ledwo zdążyłem następnego ranka wrócić na statek. Ponownie przekraczaliśmy granicę w Hochensaaten udając się kanałem Odra-Havela w kierunku zachodnim.
Pierwszą wielką budowlą wodną była podnośnia Niederfinow. Oddana do eksploatacji w 1936 r. była wówczas cudem techniki, który funkcjonuje do dzisiaj. Różnica poziomów jaką się tutaj pokonuje wynosi 36 m. Musieliśmy śluzować na dwa razy, bo cały nasz zestaw pchany wynoszący 91 m. nie mieścił się w jej komorze, gdzie max. długość wynosi 82 m. Następnego dnia zacumowaliśmy w Oranienburgu na jeziorze Lenitz gdzie spędziliśmy dwa piękne i słoneczne, pełne wrażeń dni.
cytat z gazety "Neues Deutschland" z 25 maja 1977 r. Berlin / redakcja młodzieżowa :
"12 maja załoga polskiego statku szkolnego "Westerplatte II" składająca się z pedagogów i uczniów wrocławskiego Technikum i szkoły zawodowej "Karl Meseberg" udała się z Lenitz koło Oranienburga na wycieczkę do naszej stolicy. Po drodze zwiedzano były obóz koncentracyjny Sachsenhausen będący obecnie pomnikiem-symbolem ofiar nazizmu. Po powitaniu przez dyrektora VEB Binnenreederei towarzysza Wolfganga Marquart'a w dzielnicy Alt-Stralau oglądaliśmy kombinat żeglugi. Po wspólnym, uroczystym obiedzie pojechaliśmy zwiedzać nasz piękny Pałac Republik.
Wielu uczniów i pedagogów wjechalo windą na najwyższe piętro wieży telewizyjnej, żeby zobyczyć z niej pannoramę Berlina. Inni udali się na zakupy na Alexanderplatz, gdzie znajduje się słynny zegar pokazujący czas na całym świecie. Również następnego dnia nauczyciele i uczniowie wrocławskiej szkoły zwiedzali naszą piękną stolicę."
Berlin - stolica NRD
Nasi gospodarze podstawili pod statek autobus wycieczkowy, którym udaliśmy się do Berlina. Zwiedzaliśmy słynną wieże telewizyjną, z której można było podziwiać zachodnią część podzielonego wówczas miasta. Byliśmy w Palacu Republik relikcje niemieckiego socjalizmu (demontowanego obecnie ze wzglądów na ogromne ilości azbestu użyte przy jego budowie) . Spacerowaliśmy slynną aleją Unter den Linden aż do Bramy Brandenburskiej, będącej wtedy granicą państwa z Berlinem Zachodnim.
Byłem pierwszy raz za granicą podobnie jak większość uczniów, od których byłem tylko 4 lata starszy.
Następnego dnia pojechalismy zwiedzać były Obóz Koncentracyjny Sachsenhausen. Wybrała się z nami Pani Rozalia Pawłowska - nasza kucharka. Strasznie przeżyła to ponowne spotkanie. Dla nas była to tylko lekcja historii, a dla niej koszmar osobistych wspomnień. Nie wiedziałem, że była tam więziona po kilku latach przymusowych robót..... Kontynuowaliśmy rejs dalej w kierunku Magdeburga. Zacumowaliśmy w porcie handlowym, gdzie przywitali nas przedstawiciele władz miasta i armatora "Binnenreederei", którzy organizowali również nasze wycieczki. Zawsze była miła serdeczna atmosfera. Niemcy okazali się gościnni i widać zależało im na dobrych kontaktach z Polską. Następnego dnia popłyneliśmy do portu Frohse, gdzie w pobliskiej miejscowości Schönebeck mieściła się ich szkoła żeglugi. Nie była aż tak okazała jak nasze TŻŚ, ale dość kameralna i do tego koedukacyjna. Wieczorem była dyskoteka i frajda dla naszych praktykantów, ktorzy byli szarmanccy i odbijali niemieckie dziewczyny "tubylcom". Była to wspaniała przyjacielska zabawa, na której poznaliśmy wielu miłych nauczycieli. Popłynaliśmy następnego dnia w dół Łaby i później kanałem Łaba-Havela do Brandenburga. Piekne stare miasto otoczone wodą. Tam szlak żeglowny jest prawie naturalny i interesujacy - położony w systemie jezior berlińsko-brandenburskich połączonych rzeką Havelą. Na dwa dni zacumowaliśmy w Nedlitz - granicznym miasteczku między Berlinem Zachodnim i Poczdamem, znanym min. ze słynnego, znajdującego się na granicy Berlina Zachodniego i Poczdamu mostu Glinickebrücke, gdzie wymieniano sobie szpiegow CIA i KGB.
Pojechaliśmy zwiedzać slynne pałace Sanssouci Fryderyka Wielkiego. Przepiękna budowla w stylu rokoko z parkiem na wzór francuskiego Wersalu. To była prawdziwa lekcja historii. Byliśmy w Cecilienhof w sali gdzie odbyła sie Konferencja Poczdamska i nastąpił podział Europy. Była to nie tylko lekcja historii, ale też geografii, locji i nawigacji a przede wszystkim lekcja życia. Wtedy nikt nie pytał o pieniądze. Dla 30-tu uczniów nasza Szkoła zafundowała wspaniały rejs. Dzisiaj statki pasażerskie zabierają turystów, a taki 3 tygodniowy rejs kosztuje około 1500 - 3000 euro, czyli jakies 5500 - 11000 złotych. Z tych 30 uczniów spotykam do dzisiaj tylko kilku na europejskich drogach wodnych pracujących w wyuczonym w TŻŚ zawodzie. Są to: Jerzy Frymus, Karol Hołyś, Waldemar Melewski, Dariusz Poważyński.
W drodze na spotkanie przyjaźni młodzieży PRL i NRD
Z Poczdamu udaliśmy się w drogę powrotną przez kanał Haveli omijając z północnego-zachodu Berlin. Jego zachodnia, po wojnie znajdująca się pod zarządem alianckim część była cierniem w oku ówczesnych wladz NRD. Otoczony murem, zasiekami i wartowniami z gotowymi do strzału młodymi "Grenzschutzami", którzy po obaleniu muru pierwsi "dali nogę" na Zachód. Byłem kiedyś świadkiem takiego zdarzenia. Pływałem na polskiej barce i czekaliśmy na odprawę graniczną w Berlinie przy Marschalbrücke na Szprewie 500, metrów od Reichstagu,
ale po stronie wschodniej.
Przed nami był zachodni, pusty zbiornikowiec. Dostał "zielone swiatlo " i otworzyła się zapora na moście, na którym stało dwóch DDR- żołnierzy. Dziób zbiornikowca był już na Zachodzie, a rufa jeszcze w DDR. Jeden z żolnierzy zeskoczył z mostu na pokład statku i "był już na wolnosci", ten drugi zaczął wówczas do niego strzelac…. Chłopak wskoczył do Szprewy i tam dostał w plecy. To była zwana przez propagandę "próba ucieczki z socjalistycznej Republiki". Ten drugi zapewne w nagrodę dostał wczasy w Warnie, a dzisiaj żyje gdzieś w zjednoczonych Niemczech. Pytałem później naszych WOP-istów czy oni też by strzelali…?
- Chyba do wróbli.. - padła odpowiedź polskiego oficera.
Na podnośni Niederfinow - wspaniałej technicznej budowli wodnej, która od połowy lat 30-tych funkcjonuje do dzisiaj - spotkaliśmy wiele polskich jednostek i naszych absolwentów wracających lub udających się na Zachód. Oczywiście wszyscy znali inż. Mariana Szwarca, a on wielu zapamietał po nazwisku. Do śluzy w Hohensaaten wpłynęliśmy razem z polskim zbiornikowcem, który nosił nazwą "Gdańsk ". To był zbieg okoliczności. Były tylko dwa zbiornikowce w polskiej flocie: drugi nazywał się "Płock". W śluzie obok siebie przycumował "Gdansk " i "Westerplatte II ", czy trzeba coś dodać do tej historycznej chwili ? Stary śluzowy zamarł z wrażenia, bo może kiedyś jako marynarz był na innym statku szkolnym - pancerniku "Schleswig-Holstein".... Powiem tylko, że nie oddaliśmy ani jednego strzału - w przeciwieństwie do goszczącego z przyjacielską wizytą "Schleswiga" w 1939 roku....
Spotkanie przyjaźni w Słubicach i Frankfurcie
Popłynęliśmy w górę Odry do Frankfurtu. Byliśmy zgodnie z planem w przeddzień uroczyszości otwarcia spotkania młodzieżowych organizacji PRL-u i NRD. Miałem wolną wachtę. W mieście spotkałem elektryka Gienia Łożyńskiego i poszliśmy na piwo. Na czas spotkania granica była otwarta i można było płacić po obu stronach złotowkami lub markami po kursie państwowym. Wjechaliśmy na ostatnie piętro wieżowca, gdzie była restauracja z widokiem na Odrę. Piliśmy nie tylko piwo, ale też sznapsy i inne napoje wyskokowe. Późnym wieczorem na sporym rauszu ze spiewem na ustach wracaliśmy na statek i …. spotkaliśmy dyr. Cieślę, który przyjechał wlaśnie na tą uroczystość.
- Jak wy wyglądacie ? - Przecież macie być przykładem dla młodzieży ! - karcił nas Komendant.
- Szybko do koi i żeby nikt was więcej nie widział, a pogadamy jutro - rozkazał nam dyrektor.
Następnego dnia, z ogromnym kacem, oczekiwaliśmy na surowy wyrok. Zakaz opuszczania statku i picia piwa brzmiał Jego "werdykt ", bo powidzieliśmy, że tylko po 2 piwa wypiliśmy w knajpie tamtego wieczoru. Tego samego dnia odbyła się manifestacja przyjaźni młodzieży z obu granicznych państw. Na trybunie honorowej partyjni przywódcy Edward Gierek i Erich Honecker. Podawali, że bylo około 100 tys. młodych ludzi z obu krajow, ale najlepiej zaprezentowali się marynarze z TŻŚ w swoich galowych mundurach.
Idący na czele dyr. Tadeusz Cieśla i inż. Marian Szwarc oraz kpt. Stanisław Partyka jako dowódcy naszej reprezentacji oraz dyrektorzy Neumann i Krone na czele reprezentacji ze szkoły w Schönebecku. Wieczorem odbyło się spotkanie dyrekcji obu szkół z delegacjami i władzami miast Słubice i Frankfurt. My z Gieniem czuwaliśmy o "suchym pysku" nad ich bezpieczeństwem. Spotkanie zakończyło sie nad ranem wymiana autografów na koszulach. Naszą stronę w imieniu dyr.Cieśli, który musiał wracać do Wrocławia, reprezentowali Pan Szwarc i kpt. Floryn .
Dyrektor Neumann okazał się bardzo wesołym człowiekiem. W prezencie otrzymał od nas stylizowaną lampę, a my zaproszenie do ponownego odwiedzenia Schönebecku. Tak też się stało rok później w rejsie do Decina w Czechosłowacji, ale to osobny temat.
Ten przerwany na początku rejs był pierwszym z serii wymian między europejskimi szkołami żeglugi śródlądowej. Rok później poznałem jeszcze szkołę w Decinie, a będąc już na emigracji szkoły w Petershagen i Duisburgu. Uważam, że nasza pod każdym względem była najlepsza. Tworzyło ją wielu nauczycieli, ale tym, któremu zawdzięcza swój "międzynarodowy błysk" i uznanie, a jej absolwenci otrzymują pracę na Zachodzie bez wiekszych problemow, był Pan Tadeusz Cieśla - jej "budowniczy" - oraz absolwent i nauczyciel Pan inż. Marian Szwarc. Obaj odeszli już na "wieczną wachtę " . Cześć Ich Pamięci i pokój marynarskim duszom.
Ogromne koszty szkolenia.
Czy ktoś zastanawiał się i obliczył ile kosztowało wykształcenie jednego absolwenta TŻŚ ? Utrzymanie całego Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu było siedem razy większe niż jednego liceum. Myslę, że decydenci likwidujacy Szkołę Żeglugi kierowali się tylko tym argumentem, bo w komercyjnych czasach nie stać nikogo na kształcenie dla innych. Fałszywe było stwierdzenie, że Szkoła kształciła bezrobotnych. Nie znam nikogo z dyplomem TŻŚ i praktyką żeglarską, kto byłby bez pracy. Prawda jest jednak taka, że na Zachodzie za naukę trzeba zapłacić. Holenderskie, belgijskie czy niemieckie firmy maję naszych absolwentów za darmo i chyba o to chodziło, żeby te pieniądze dostać z powrotem tylko nikt nie wiedział jak to zrobić. Poniważ przez kilkanaście lat pracowałem w hannoverskiej "Niedersächsische Verfrachtungsgesellschaft mbH" firmie, która szkoli zawodowo adeptow sztuki żeglarskiej to wiem, jak to wygląda w Niemczech. Dodam tylko, że 3 - letnie szkolenie łącznie z 18- to miesięcznymi płatnymi praktykami zawodowymi kosztuje około 25 tys.Euro. Jednak firmy zajmujące się szkoleniem otrzymują całkowitą refundację z budżetu federalnego.
Rejs, który opisałem odbył się 30 lat temu. Po tylu latach nie wszystko zdołałem sobie przypomnieć. Przepraszam, że nie wymieniłem nazwisk uczniów, którzy brali w nim udział. Wielu z nich spotykam do dzisiaj na europejskich drogach wodnych. Od 20-lat mieszkam w Niemczech, ale wszystko łączy mnie z Wrocławiem. Tu spędziłem swoje najpiękniejsze lata. Przyjaźnie, które narodziły się w TŻŚ przetrwały do dzisiaj.
Nie zapominamy o Szkole i często spotykamy się razem wspominając te beztroskie i wspaniałe lata nauki, praktyk zawodowych, a przede wszystkim cudownych Nauczycieli.
Józef Węgrzyn