Stanisław "Cyro" Waszczyński
Dodane przez Pan Andrzej dnia 06.12.2007
Kiedy minęły pierwsze, ulgowe dla pierwszoklasistów godziny pobytu w TŻŚ - zaczęło sie mozolne i szokujące poznawanie "legend" szkoły. Jedną z nich był Cyro - nauczyciel historii. Opowieści starszych roczników wprowadzały w nasze dusze raz to niepokój, raz to ciekawość, a z czasem niemal pewność, że to my właśnie przełamiemy tradycję i zapanujemy nad "Stachem"...
Prawdopodobnie taki cel miał każdy rocznik w tym okresie, gdy szkoła kształciła jeszcze marynarzy a nie ogrodników. Cytowanie wpisów uwag w dzienniku i nazwanie tego spisu "Cyrologią" być może śmieszy niektórych, ale bez znajomości szerszego kontekstu ich powstawania jest taki spis nic nie znaczącym zbiorem. Prawdziwy sens i co tu kryć - swoisty kunszt ich formułowania - może być zrozumiały jedynie dla tych, których Cyro uczył.
Podobnie jedynie ci, którzy mieli z nim osobisty kontakt mogą dziś pokusić się o pisanie Jego "analizy osobowości" bez narażenia się na śmieszność. Dorabianie do jego życiorysu jakichś "marksistowsko-leninowskich" trendów w postępowaniu w czasch gdy w Polsce wszystko było "marksistowsko-leninowskie" - graniczy już z nieuctwem i tylko patrzeć jak te same zarzuty zacznie ten sam autor kierować pod adresem "Tego, Który Był Członkiem Egzekutywy PZPR, Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Posłem Na Sejm PRL" i będzie to robić pod bokiem Jego Najbliższych....
Stanisław Waszczyński to barwna i wspaniała postać. Uczyło nas przecież wielu nauczycieli, a żadnego z nich nie wspominają tak chętnie i tak gorąco całe pokolenia absolwentów. Co sprawiło, że zapadł nam tak głęboko w pamięć?
Wiele czynników składało się na to, ale najważniejszym z nich był fakt, że Cyro był oryginalny i niepowtarzalny: z kimś takim nikt z nas nie spotkał się dotychczas. Chodząca historia szkoły, jej były dyrektor, autor wspaniałych wierszy nie mógł być więc postacią tuzinkową, a tym bardziej - jak chce "domorosły psychoanalityk" - groteskową. Jego dziwactwo było dziwactwem takim, jakie spotyka się u osób wybitnych. Był dziwakiem, ale nie przynosił na lekcję Biblii skrzyżowanej z nożem....
Lekcja. Gabinet-twierdza. Olbrzymia katedra, a nie biurko - jak w innych pracowniach - potęgowała wrażenie autorytetu i dystansu. Cyro niechętnie opuszczał swoje miejsce dowodzenia. Zwykle znad katedry wystawała jedynie jego głowa z czujnymi oczyma świdrującymi każdy zakątek gabinetu historii. Pracownia pełna była gablot ze starymi banknotami, monetami, dokumentami i sama w sobie stanowiła swoiste unaocznienie historii.
Profesor Waszczyński mówił cicho i obrazowo wcielał się w postaci, o których opowiadał. Tworzył niemal dialogi, przeobrażając się np. w Churchila mówiącego coś Stalinowi, na co "Stalin mu odpowiada: - No wiesz, Churchil, ale...."
Po pierwszych lekcjach kończonych stałymi formułkami:
"Zadanie domowe:
- chronologia
- postaci historyczne wzmiankować
- materiały wkleić...."
... przestaliśmy się Cyry bać - na nasze niewątpliwe nieszczęście.
Bo kiedy w końcu poznaliśmy jego marsowe oblicze przy odpytywaniu nas - zrozumieliśmy, że nie ma żartów: to Cyro panuje nad nami a nie odwrotnie. Trzeba było zacząć zastanawiać się nad tym jak w jego filozofię się wpasować, a nie jak walczyć z nią.
Dorastaliśmy, przechodziliśmy z klasy do klasy, obrastaliśmy w "piórka doświadczenia".... Potrafiliśmy już panować nad lękiem i zaczęliśmy okres polemizowania z Cyrem.
Choć wpadał w rzekomy szał - uwielbiał to... To wówczas rodziły się wpisy w dzienniku w rodzaju: "Blagowski pyta, po co to się robi (sprawy seksualne)" lub "Klasa uznaje jedynie prawa stada". "Klasa chodzi po klasie i nie zwraca uwagi na moje uwagi" jest przykładem tyleż celnym, co najprawdopodobniej... wymyślonym przez absolwentów. A jeśli nawet nie - jest to przykład pięknej zabawy w grę słów, zapewne przez Cyrę jako poetę (czytaliśmy jego wiersze wydane w tomiku) opanowaną do perfekcji.
Podpuszczany ze wszech stron Stachu krzyczał, gestykulował, ale.... zapewne rozumując, iż w zdenerwowaniu jest mało obiektywny - stawiał lepsze oceny tzn. nie stawiał dwój (jedynek wówczas nie wymyślono jeszcze). Zorientowawszy się, że taka prawidłowość występuje - niecnie wykorzystywaliśmy ją potem niemal zawsze. Już od momentu wejścia do gabinetu po dzwonku każdy ze słynnych klasowych prowodyrów obmyślał czym doprowadzić Cyrę do furii...
Wykorzystując np. jego przyzwyczajenie do nie wyściubiania nosa z "Twierdzy-katedry" - Andrzej M. siadał pod nią przodem do klasy i palił papierosy.... Mimo kłębów dymu przed nosem - Cyro nigdy nie zniżył się do zaglądania, kto jest sprawcą... Wykrzyczał najwyżej:
- Czy wyście poszaleli?!?!? A jakby wszedł Pan Dyrektor ?!?!?!
Bywały tez inne "wejścia" Andrzeja:
Najsłynniejsze było naśladowanie Hitlera, co nawet powodowało uśmiech na twarzy Cyry:
Piszę fonetycznie, aby oddać klimat, ale charakterystycznego głosu jednego z filarów "Sylaby" nie da się przelać na papier:
- Dojczen zoldaten wszystko mieli !!! .... Mieli zoldaten sandalen..... , mieli soldaten karrabinen.... mieli stracha!
Polniszen zoldaten nic nie mieli! Nie mieli zoldaten sandalen...., nie mieli soldaten giweren... Nie mieli stracha!!!
Miejsce pod katedrą było też wspaniałą "budką suflera": tu siadał człowiek z podręcznikiem, zeszytem i ... podpowiadał. Cyro NIGDY nie pofatygował się, aby zajrzeć przed katedrę, ale "czuł bluesa" i ustawiał często odpytywanego tak, aby nie miał w polu widzenia suflera. Niemniej zawsze jedna z metod zastosowana na lekcji powodowała, iż udawało się nam uniknąć złych ocen.... Dopiero po wielu, wielu latach zrozumieliśmy, że gdyby Cyro nie pozwalał nam na to rzekome manipulowaniu sobą - nie osiągnęlibyśmy nic w tej akurat kwestii. Przecież Stachu potrafił wyjść zza katedry i przylać wskaźnikiem w ławkę, aż leciały drzazgi... Potrafił podejść twarz w twarz do wybranego delikwenta i wrzasnąc mu tak, że każdy natychmiast "karlał". Działo się tak bowiem niejednokrotnie, gdy najwyraźniej "przegięliśmy pałę"... Usłyszeliśmy wówczas między innymi takie oto groźby:
- Zobaczycie jak przyjdzie czas waszej matury, pożałujecie!
I tu objawia się przekazywana z pokolenia na pokolenie legendarna cecha Cyry: na maturze nosił ściągi, krzątał się między ławkami i robił te swoje słynne, zatroskane miny z których na lekcjach śmialiśmy się, a akurat wtedy... tam.... w momencie ważnej próby były one autentyczne!
Przesada? Bynajmniej. Stachu nie był wychowawcą żadnej z naszych klas maturalnych (rocznik 71), a był obecny na egzaminie pisemnym z polskiego i matematyki.....Jakim sposobem? Nie wiadomo. Trzeba było widzieć to "udawanie" stołu komisji, że nie widzą jak Cyro krąży po sali i co i rusz z kimś tam szepce.... Być może pomógł, być może nie pomógł... Nie jest to istotne. Jego obecność i GOTOWOŚĆ pomocy była wystarczającym czynnikiem powodującym uspokojenie rozdygotanych nerwów abiturientów. I tak było z rocznika na rocznik.
Te przekazywane z pokolenia na pokolenie opowieści o zachowaniu się Cyry na maturach dawały nam odpowiedniego kopa do wyhamowania nieraz potwornie wyrafinowanych zapędów wkurzenia Cyry w klasie V. Wprawdzie historię jako przedmiot zakończyliśmy w trzeciej klasie - w piątej mieliśmy taki "socjalistyczny" twór jak "Wiedza o Polsce i Świecie Współczesnym", który potem - po latach wielu - ewaluował na "Wiedzę o Społeczeństwie". Jednak WoPŚW był bliższy historii.... Cyro więc uczył tego przedmiotu tak jak w klasach niższych z tym, że "wąsate i barczyste chłopy" już nie wpadały w popłoch na dźwięk jego tubalnego głosu.... Obie strony więc trzymały się w szachu, ale wiele elementów z "minionych czasów" powtarzało się ku - obopólnemu jak sądzę - miłemu wspominaniu najbardziej oryginalnego sposobu zdobywania wiedzy.
Andrzej Podgórski