Moje TZS
Dodane przez Topor dnia 21.11.2007
Jest rok 1972.
Powoli dobiega końca moja "podstawowa" edukacja… Co dalej… Rodzice z troski o moją przyszłość nie pozwalają mi na naukę w nyskim Carollinum.
W mojej głowie zalega się myśl – Technikum Żeglugi Śródlądowej ! Informator straszy egzaminami konkursowymi ale ja podjąłem decyzje … I tak już będzie w moim życiu podjęta decyzja … Egzaminy to wielki szok wydaje się tysiące młodych ludzi z całej Polski… W tłumie widzę spokojnego chłopaka o niewielkim wzroście… Z zacięta twarzą słucha "rad" innych …Nie przyjmą za mały … Wracaj do domu…
Tym niewielkim , wzrostem tylko, był mój późniejszy współmieszkaniec internatowej sali, kolega , przyjaciel – Stanisław Kwaśniewski (Szeryf).
Egzaminacyjna gorączka minęła dość szybko – przyjęli mnie bez egzaminów – średnia ocen 5 – opłacała się praca w podstawówce. Jestem przyjęty do TŻŚ… Wrzesień 1972 przyjeżdżam do internatu . Walizki pełne wyposażenia i zapachu domu. Oj , zatęsknię za domem i mamą… Jestem w pokoju pierwszy… Sala 59, drugie piętro…. Następny w Sali to Rysiek Kapa… Co z nim teraz kto wie? Robert Nowacki – chłopak z Wałbrzycha kolejny kandydat na "matrosa"… Dzisiaj pływa na statkach w Niemczech…. I na koniec Szeryf – Staszek z kieleckiego, z Suchedniowa. A jeśli dobrze wieść niesie jest (lub był) kapitanem w żegludze krakowskiej…I jeśli ktoś wie ….
Pierwsze dni, tygodnie to zapoznanie ze szkołą i specjalnym systemem "wychowawczym… Anioł Durlak – jesteś tam gdzieś na świecie? Pamiętasz defiladę ? Ja pamiętam i łza w oku się kreci… Wasze wychowywanie nas dało nam wiele a najważniejsze nie pozwalało tęsknić i choć czasami na poduszkę w nocy łez kilka popłynęło to tylko na dobre nam wyszło. Pamiętam dzień 15 października 1972 roku. To moje (nasze) przyrzeczenie. Orkiestra, Kompania honorowa, defiladę łzy matek i nasza duma … A przede wszystkim zapis w historii szkoły w tym dniu nadano szkole imię mjra Henryka Sucharskiego.
Nie zapomnę do końca moich dni tego nazwiska I tego mjra - skrótu… pisałem wam koledzy wasze świadectwa szkolne od pierwszej klasy do matury włącznie. Moja klasa 1d stała się kolebka dumy szkolnej rocznik 1972 (początek) 1977 (absolwenci). Z tej klasy wywodzili się późniejszy przewodniczący Samorządu Szkolnego – Zbigniew Krzyżak. ORMO – Rysiek Kapa . Artyści Sylaby-68 – Marian Czerski (obecnie aktor teatru Polskiego we Wrocławiu, Tadeusz Saracyn , wtedy "artycha" dzisiaj na statkach pod niemiecką banderą. Któż z nas zapomni Bogdana Wachowicza, czy też Romka Sitarza (Ojciec wie…). Muszt to także wspomnieć o moim najwspanialszym chyba koledze I przyjacielu Wieśku Rak… Co porabiasz dzisiaj ? Pamiętasz mnie i nasze dyskusje po świt ? Moja skromna osoba była znana jako "Stiopa" a to z przynależności i przewodniczenia Szkolnemu Kołu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej… I choć po latach pewnie śmiech to wzbudzi ale wtedy byliśmy aktywni i pewnie szkolne muzeum przechowuje nagrody z konkursów wiedzy o kinematografii radzieckiej, z konkursów wiedzy o literaturze rosyjskiej I radzieckiej.
Mistrzem nie zaprzeczalnym, wiedzy studnia był Wiesiek Rak jego inteligencja i umiejętność kojarzenia faktów pozwala mu niejednokrotnie pokonywać przeciwników którym udał się przeczytać książkę… Dla nas wielokrotnie niewielkie streszczenie lektury wystarczało by błyszczeć…. Hej, nie myślcie ze byliśmy "kujonami" czy "lizusami" Dyrektor Cieśla (niezapomniany człowiek) wiele razy miał niewątpliwą przyjemność gościć nas w swoim gabinecie "na dywaniku". A i Milicja Obywatelska otaczała nas swoja opieka gdy podczas wyjścia do miasta zorganizowaliśmy "nielegalną" manifestację. I tu kolejny raz powrót do wspomnienia o Wieśku , Marianie, Tadeuszu…. im to, ich inteligencji i rogatej duszy zawdzięczamy widowiska z gatunku "jedzie rowerem po dachu" – widzę nie widzę… To właśnie my stojąc na placu Kromera dyskutując o samobójczych zamiarach nieistniejącego gościa i jego spacerach po dachach kamienic, "organizowaliśmy" nielegalne manifestacje…. Myślę że tu powinienem słów kilka poświęcić ludziom którzy pomimo naszych wygłupów, naszym wyskokom wierzyli w nas i ze spokojem i indiańska wręcz cierpliwością usiłowali nas ukształtować.
Nasz pierwszy wychowawca – Pan Jozef Maj… Technologia Metali i Mechanika …. I choć wydawać by się mogło że nie potrafił okiełznąć nas to jednak nauczył nas wiele… Jego …"choć nos tu tam wy trzej z końca…" pozostaje w pamięci, a jak potem w kraju obcym pokazało życie nauczyłem się wiele. Zadania z mechaniki rozwiązywałem z uśmiechem na ustach pomimo tego że w obcym języku….
Ogromny żal do siebie czuje bo nie pamiętam ani imienia ani nazwiska naszej Pani, naszej wychowawczyni od 4 klasy. Ona to prowadziła nasza gromadę dzikich mustangów do matury. Proszę mi wybaczyć a może ktoś pomoże mi. Nasza pani pracowała wtedy tylko w Bibliotece szklonej a wcześniej uczyła geografii. Pomóżcie bym mógł zaznać spokoju….(DODATEK SPECJALNY- PANI ZOFIA MASZKIEWICZ).
Bardzo głęboko w pamięci , chyba każdego z nas, zapadła Pani Jadwiga Krutul (Szprycha) a później po mężu Pani Żuraw. Do dzisiaj pamiętam słowa Pani Żuraw na kilka dni przed maturą widząc nasze niedospane oczy "Nieprzespanej nocy znojnej jeszcze mam na ustach smak…" Ileż wtedy było w tym prawdy… Ogromnie mi przykro że wtedy nie traktowałem matematyki tak jak po latach kiedy w Kanadzie podjąłem naukę w Technical Institute i wprowadziłem w podziw nauczycieli. Dzięki Pani , Pani Jadwigo mogłem obronić własną dumę i po raz kolejny pokazać że my z Europy, z Polski że my nie gęsi i nauki też pobieralismy… Bylem dla Pani zapewne niespeniona nadzieja ale prosze mi wierzyc bylaby pani dumna ze mnie teraz ….
Jezykow uczcie sie dzieci…. Jakze trudno bylo nam zrozumiec ze to dla naszego dobra. Pani Rzewuska, Pani Niedzwiedz, Pani Muzyka I Pani Roter… I dopiero zycie pokazalo kto mial racje. Niemiecki byl moim drugim jezykiem , angielski jest teraz jezykiem dnia codziennego a rosyjski pomogl mi wszedzie. Lekcewazaco podchodzilismy do nauki jezykow ale to chyba z wygody z tego ze posiadalismy doskonale wrecz warunki by sie uczyc.
Pan Zelkowier – fizyka … Ledwie udalo mi sie to przelamac … Wtedy trojka to byla to… Po latach fizyka byla moim ulubionym przedmiotem obok chemii…. Historie kochalem zawsze i ciesze sie ze mialem do czynienia z ludzmi takimi jak Pan Bogdan Piasecki, Pan Waszczynski ….Zielone malpy pamietacie te niezapomniane lekcje … A jednoczesnie ten zapal z jakim potrafili nam pokazywac jak wazne w zyciu jest by rozumiec I uczyc sie z historii. A kto pamietam pan aMuzyke – WOS … Wiadomosci o Wyposazeniu Statkow… Pierwsze zetkniecie ze statkami i tym co po pokladzie sie wala…. Nie, nie zapomnialem o Marianie, o Panu Marianie Szwarc… Duma nasza, zazdrosc nasza. Jego wiedza, jego postawa, jego zachowanie z tego bylismy dumni i tego mu zazdroscilismy.
I moglbym znuc te wspomnienia przez tysiace kart… I moglbym wspominac dni i miesiace i lata…. Chce jednak poswicic troche miejsca moim losom. Losom zwiazanym z TZS na dlugo po maturze.
1977 rok to matura , duma i zachwyt proba na studia – nieudana I praca… "Hej Zegluga gdzie jest w Polsce taka druga… " BM-barka czekala na mnie na Osobowicach. I chyba nie do konca spelnily sie moje marzenia albowiem po kilku miesiacach juz z patentem bosmana pracowalem na motorowce inspekcyjnej w Zarzadzie Odrzanskiej Drogi Wodnej. To byl dobry dla mnie rok . Nauczylem sie wiele i dostalem patent porucznika zeglugi. I tu zaczyna sie moja ponowna przygoda z TZS. Dzieki koledze, Miloszowi Ginter moglem spotkac sie z owczesnym kapitanem Mlodej Gwardii – Marianem Rynkiewiczem. Chyba okazalem sie byc dla niego OK bo zgodzil sie na moja prace na Mlodej – zostalem bosmanem… W moich wspomnieniach z praktyki szkolnej na Mlodej mialem postac bosmana – Stanislawa Partyki. Postanowilem byc jak on a moze i lepiej… Zaczalem w marcu wiec mialem caly miesiac na przygotowanie i siebie i statku. Poznalem Mloda od zenzy po czubek masztu. Ogromnie pomocna byla mi zaloga, Andrzej Ogonek – sternik, mechanic Pan Dobaczewski I oczywiscie "Maniek"… Pierwszy miesiac praktyk to chlopcy z Kozla… Mialem naprawde pietra czy poradze sobie z tym wszystkim …. Mysle ze tak jak kazdy z nas tak i oni wchodzac na Mloda czuli jakby powiew historii i slychac bylo glosy setek praktykantow z poprzednich lat… Po czasie zrozumialem praktykanci przychodza by wyprobowac na ile moga zsobie pozwolic i na ile my okazemy sie ograniczeni… To nie bylo tak do konca ale mialem wrazenie ze jesli dam im tyle zajec ze nie beda w stanie ich skonczyc to bedzie OK i tak bylo… Ukladali piosenki i wierszyki o tym jak to bosman zneca sie nad nimi…. W cieple wieczory siadalem z nimi i uczylem ich roznych wezlow… Wielu z nich okazalo sie byc doskonalymi w tym i ich sploty i wezly byly wspaniale. Z czasu mojego bosmanowania byly wycieraczki i ozdobne sploty. Odbijacze plecione, zaplatane reling na trapie… Marian Rynkiewicz nawet jesli byl zadowolony z tego nie dawal po sobie poznac… Kto nie pamięta Mariana i jego sarkazmu… Kto nie pamieta jego dowcipow, ktore my zrozumielismy po latach.
I przyszedl czas kiedy Mloda odbila od brzegu i wyruszylismy w rejs… Ponizej Redzina Marian zdecydowal sie ze moze bosman pokaze czy umie prowadzic statek. Oczekiwal pewnie ze bedzie mial dobra zabawe ale ja plywalem na barce i jesli ktos rwal sie do steru to bylem ja … Spedzielm za sterami BM-ki wiele godzin w roznych sytuacjach. Po kwadransie Marian wyszedl ze sterowki bez slowa… Pozniej dopiero przy kolacji powiedzial – "Beda z pana ludzie panie bosmanie… " tak bowiem Marian zwracal sie do nas, do zalogi… Moim ulubionym zwrotem w stosunku do praktykantow bylo -"moi mili panowie…" Zapozyczone z lekcji Mariana Szwarca.
Wspomne tu jeden z nietypowych rejsow Mlodej… Rejs do Lubczyny na jezioro Dabie. Plywala Mloda tak co roku z lodkami dla zeglarzy tym razem jednak wszystko bylo inaczej. W rejs wybraly sie z nami corka wychowawcy internatu z kolezanką. Nie pamietam juz nazwiska , coz nie to jest istotne. Wyplynelismy pieknie z przytupem, szorujac dziobem po kamieniach przystani szkolnej i tyle nas widzieli i slyszeli… Tego dnia ja mialem dyzur oficera wiec do mnie nalezalo organizowanie dnia. Wszystko bylo wspaniale, doplynelismy do Glogowa.. Zacumowalismy w Porcie Katedralnym… Nasze pasazerki spaly w kajucie wychowawcy ( wtym czsie nie bylo juz wychowawcy na statku). Mecz pilki noznej, kolacja troche spiewu i rozmow na pokladzie i do spania… Jak zwykle kazalem sie budzic przed 6 rano… Budzi mnie nocna pierwsza , przecieram oczy widze dzien wstaje wspanialy … Wychodze na poklad spogladam na maszt i o zgrozo…. Jesli pamietacie Kod Flagowy to tego nie znacie . W miejscu gdzie powinny powiewac flagi kodu powiewaly rozne mniej i bardziej dyskretne czesci damskiej bielizny… Podobno zbladlem, podobno nie mglem slowa wypowiedziec jedynie zamachalem rekami I pognalem do kajuty dziewczyn… Zbudzone dlugo nie mogly zrozumiec o co mi chodzi a ja o profanacji , o ja to wszystko za burte itd… Ochlonalem nieco i chyba udalo mi sie przekonac dziewczyny … Pobudka byla spozniona , w piecu nie do konca palilo sie dobrze wiec dzien zaczal sie paskudnie…
Marian – kapitan oczywiscie skomentowal moje niedopilnowanie obowiazkow zadajac retoryczne (wtedy) pytanie " Czy aby jestem pewny ze potrafie sobie poradzic z praktykantami.." Od tego czasu, dla tej grupy praktykantow bylem chyba powodem do nieustajacych kpin I smiechu – bosman nie lubi dziewczyn… Nie byl to koniec przygod. Kazdy z was kto byl na praktyce na Mlodej i mial okazje byc w Slubicach pamieta ze cumowalismy w basenie portowym . Szkola miala specialne pozwolenie od Wojsk Pogranicza wiec nie bylo problemu. Do czasu kiedy dowodztwo zmienilo sie i nikt nowej "wladzy" nie przekazal tak waznej informacji. I oto Mloda z ogromnym przytupem (obracenie na kotwicy dziobowej w pelnym biegu i na szybkim nurcie rzeki) wplywa do portu , cumujemy a tu z za drzew wychodza zolnierze, karabiny wycelowane w nasze marynarskie piersi… Mielismy chyba nie tegie miny bo powoli lufy karabinow opadly i zaczela sie rozmowa. Po wyjasnieniu niescislosci doszlismy do porozumienia i moglismy nocowac w Slubicach.
Wielu z Was (praktykantow ) z tego czasu pamieta jak bardzo latwo bylo "podpasc" zalodze.
Wtedy to ja bylem zaloga i jak mawia tradycj a"Mlodej" niedziela byla dniem kiedy praca konczyla sie przed obiadem i pozniej juz tylko odpoczynek…. Ale nie zawsze… Dalej Slubice…. Pogoda – marzenie… Poranek jak to w niedziele – mycie statku …. Bosman czyli ja ma dyzur oficera sluzbowego. Poklad lsni, dzwon (kto go pamieta?) blyszczy jak …. Niby wszystko w porzadku ale cos jest nie do konca tak… Praktykanci szepca po katach licza na to ze beda mogli wyjsc do miasta po obiedzie. Kapitan Rynkiewicz zagaduje mnie i podsuwa taka mysl takze. Wiec mowie OK. Co prawda mialem w planie nauke "srubkowania"(plywanie lodka), ale niech tam…
Przed obiadem, na zbiorce oglaszam ze beda wyjscia … Okrzyki radosci ale to ja mam w zanadrzu szatanski pomysl… Egzamin ze znajomosci wezlow i znakow…. Dlugosc wyjscia zalezy od wiedzy. Albo 4 godziny (bezbledna odpowiedz) albo 2 jesli popelniles blad. Nigdy nie widzialem tak przejetego bractwa. Obiad pochloneli migiem i do nauki… Ci co byli dobrzy w wezlach probowali uczyc slabszych … Plansze ze znakami nawigacyjnymi byly okupowane… Egzamin… Mialem niezla zabawe ale i satysfakcje ogromna albowiem wiekszosc z praktykantow zdawala bezblednie… I poszli marynarze i po godzinei wrocili … Slubice nie byly zbyt duzym miastem . Nie bardzo bylo gdzie pojsc… Z nietegimi minami wracali chlopcy. "A pan Bosman zrobil egzamin, a tu nie ma co robic"… Zal mi sie zrobilo dzielnych chlopakow wiec zaproponowalem im mecz pilki noznej. Niedaleko byla laka i mozna bylo pokopac. Po pol godzinie nadeszli chlopcy ze Slubic i zaproponowali nam mecz. To byl zaciety boj… Szala zwyciestwa wahala sie ale w konsekwencji doskonala kuchnia statkowa i rownie doskonale przygotowanie fizyczne marynarzy wzielo gore i wygralismy mecz. Zmeczeni ale dumni wracali chlopcy na statek …
Tak minela niedziela…
Nastepnego poranka ruszylismy dalej… Pamiec przysuwa mi obrazek Szczecina… Podplynelismy pod dzwig aby rozladowac lodki… Udalo sie namowic dzwigowego do pomocy i po niewielkim czsie bylo juz po operacji. Pamietam usmiech na twarzy kapitana. Chyb achcial wtedy dopiec mechanikowi i zdecydowal ze przechodzimy na Dabie przez Regalice. Wszyscy wiedzieli ze most na Regalicy jest zbyt niski i musimy zatapiac statek by moc sie przecisnac pod mostem. Dla nas "pokladowcow" to frajda, dla mechanika to pompowanie wody do zbiornikow balastowych i bieganie od dziobu do rufy by nie za duzo ale tez i nie za malo… Pamitajcie o lodkach… W kazdej z nich zasiadl praktykant by sterowac lodka podczas rejsu do Lubczyny. Zblizamy sie do mostu – woda wlewa sie do zbiornikow "Mloda" zanurza sie coraz bardziej. Most blisko , komin kuchni prawie zdjety dziob wchodzi pod most…. Czy pamietacie o wielkim reflektorze na dziobie … Wlasnie o nim zapomnieli wszyscy… Nim dobieglem do niego bylo juz za pozno z halasem reflector zmienial swoj ksztalt. Obie maszyny stop i cala wstecz…. Wiecej balastu i przeplywamy pod mostem. Cala groza polozenia polegala na tym ze dziobowy reflector byl na wyskosci dachu sterowki gdyby nie on to prawdopodobnie "zdjelo" by nam dach sterowki. Po przejsciu mostu juz tylko pompowanie balastu i do upojnej Lubczyny. Pogoda sie zmienila, zaczal padac deszcz… Chlopcy w lodkach nie mieli zbyt radosnych min. Bylismy najwiekszym statkiem wplywajacym do porty jachtowego w Lubczynie. Na szczescie znali tam "Mloda" i nie bylo problemow.
Tysiace mysli kolacza sie w glowie na wspomnienie o mojej pracy na statku. Konczyl sie sezon praktyk i wtedy to wlasnie dyrektor Ciesla zaproponowal mi cos innego. Oto w szkole zwolnilo sie stanowisko Sekretarza Szkoly… Bylo to cos na pograniczu Szefa administracji szkoly, internatu, kotlowni etc. i chlopca do bicia. Cokolwiek bowiem nie szlo w szkole taj jak powinno bylo wina oczywiscie Sekretarza szkoly… Wachalem sie ale pan Ciesla mial w zanadrzu same asy. Zaproponowal mi skierowanie na studia (Politechnika). I to przewazylo… Bylem Sekretarzem Szkoly…. Dziwnie bylo byc w szkole i nie uczniem a pracownikiem… nauczyciele tez niektorzy mieli dziwne miny… Wkladalem w ta prace i dusze i cialo … Studia byly dosc ciezkie. Cztery razy w tygodniu miedzy 3 a 9 wieczorem. Bylo ciezko, ale miale w sobie i zapal i chec… Do momentu kiedy jeden ze szkolnych "wielkich" ludzi nie pokazal mi gdzie jest mojej miejsce. Nie potrafilem pogodzic sie z lekcewazeniem i brakiem szacunku…Historia to stara i nie o tym bede wspominal…
W tym czasie doszlo do kilku zmian wsrod zalog statkow … Zwolnilo sie miejsce sternika na "Mlodej" i Marian Rynkiewicz zaproponowal mi powrot na statek. Wrocilem do robienia czegos w czym czulem sie pewnie i dobrze. Gdzie otaczali mnie przyjazni ludzie…. Rok na "Mlodej " jako sternik i propozycja by zostac mechanikiem… Czesto myslalem o tym czy nie byloby to dobre i inne… Rzucilem sie w wir pracy i"Mloda" miala nowego mechanika. Moje przejscie pod poklad powiazane zostalo niestety ze wielce smutnym wydarzeniem w historii szkoly i "Mlodej" – byla to smierc Mariana Rynkiewicza…
Wielka pustak zagoscila na statku… Nie potrafilem uwierzyc w to … Marian byl nie tylko moim kapitanem ale takze I mentorem, i przyjacielem… Ilu z was – absolwenci zawdziecza wlasnie Marianowi swoja wiedze i to specificzne poczucie humoru…. Po jego smierci statek nie byl juz taki sam. Nowy kapitan Andrzej Podgorski pomimo staran nie potrafil zapelnic luki…. Mechanik na "Mlodej" – Jak w slowach pisenki jednej z grup praktykantow: …"kochal sie w Delfinach (marka silnikow glownych) on siedzial w sterowce a chlopcy w maszynach…"
Wkladalem swoje serce w to co robilem i wielu moich praktykantow nauczylem (chyba) szacunku do maszyn… Byla maszynownia na "Mlodej" pokazowym przykladem ladu i porzadku… Oczywiscie nie obylo sie bez zgrzytow… Bylo to na dzien przed obchodami Dni morza. Oba statki mialy brac udzial w paradzie na Odrze. Blysk pokladu, zapach swiezej farby – statek gotowy… Przed wyjsciem do domu ( mieszkalem we Wroclawiu) postanowilem sprawdzic silniki i agregaty… Uruchomilem motory – wszystko wygladalo OK. Po zatrzymaniu silnikow postanowilem sprawdzic poziom oleju … Ku mojemu przerazeniu odkrylem ze do oleju w prawym silniku dostala sie woda… Nie musze chyba nikomu tlumaczyc jak wazne i grozne bylo to odkrycie. Gdyby nie to nastepnego dnia moglo dojsc do powaznej awarii sinlika… W mojej glowie natychmiast wyrosl obraz calego systemy smarowania …. Woda mogla byc z nieszczelnej chlodnicy, mogla to byc uszczelka pod glowica, pekniety blok… Rozpoczalem process eliminacji… Oczyscic miske olejowa, pompe, filtry… Zupenum przypadkiem moj wzrok spoczal na wlewie oleju… Na pokrywce wlewu zauwazylem pare kropli wody i mysl wielka – ktos poprostu wlam mi wode do oleju… Odetchnalem z ulga… Po kilku godzinach czyszczenia, dmuchania i wymiany niektorych elementow uklad olejowy byl sprawny. Swiezy olej po przeplukaniu silnika i mozna probowac… Motor gral najpiekniejsza dla mnie muzyke… po godzinie pracy wszystko bylo w porzadku… Wiec to jednak na szczescie tylko drobny wyglup…
Nier dalem nikomu poznac po sobie ze odkrylem prawde… Bylem zbyt zdenerwowany i przejety wiec pracowalem w maszynie sam… Po zakonczeniu prac zamknalem maszyne na kluch i nie pozwolilem nikomu zblizac sie do drzwi… Po minach praktykantow wnioskowalem ze chyba doszlo do nich ze ten "zart" mogl skonczyc sie tragicznie. Myslalem dlugo nad tym co zrobic… Moj dyzur oficera wypadal wlasnie nastepnego dnia.. Dnia kiedy miala sie odbyc i parade i zabaw roznych wiele… Mieli na statek wchodzic mieszkancy Wroclawia wiec wszystko musialo byc super…
Przed sniadaniem oznajmilem praktykanto ze wiem o ich "sztuczce" i teraz ja pokaze im swoja wersje "dywersji"… Cisza w czasie sniadania byla az nieprzyzwoita… Mnie wewnetrzny smiech dlawil ale musialem byc powazny… Kapitan Podgorski zdecydowanym manewrem odbil od szkolnej przystani…Namowilem kapitana na manewr obracania na kotwicy przy dalbowisku powyzej Rozanki… I to byla moja zemsta… "Mloda" miala wciagarke dziobowa z silnikiem Puck 10KM. Bylo to wystarczajaco by wyciagnac lancuch i kotwice. Miala tez wciagarka reczny system wciagania kotwicy… Kotwica opadla, lancuch wylatywal pieknie … Bylo tego ze 150m…kiedy zatrzymalem lancuch… Silnik zapracowal pieknie (uruchamiany za pomoca korby)… Powoli lancuch kotwiczny zaczal piac sie do gory ..Ale co to silnik zgasl i pomimo wysilku marynarzy nie dal sie uruchomic. Kapitan krzyczy, bosman dostaje furii i tylko ja – mechanic spokojnie oznajmuje ze silnik jest popsuty i trzeba ciagnac kotwice recznie… Z satysfakcja godna szatana siedzialem na dzibowym polerze i przygladalem sie pracy chlopcow.. kapitan byl wtajemniczony w moja zemste i oba silniki glowne pracowaly jedynie tyle tylko by statek nie splywal do kanalu Rozanki i na jaz. Kazdy z was marynarze rozumie na czym polegala zemsta… W mudurach wyjsciowych w upale I na oczach tlumu chlopcy pracowali by wyciagnac kotwice. Momentami bylo mi ich zal ale "slowo sie rzeklo"….
Roman Marut