,,Maniek". Koleżeńska pomoc.
Dodane przez Topor dnia 21.11.2007
Barwną postacią w szkole był ,,Maniek" - kapitan ze statku szkolnego. Mówił cedząc słowa i patrząc gdzieś nad naszymi głowami. Właściwie to się go baliśmy, choć lubiliśmy chodzić do niego na wachty, bo zawsze się tam coś wydarzało. Osobiście mnie nie cierpiał, może dlatego, że byłem ze Świnoujścia. A chłopaków znad morza równie nie znosił co tych z Warszawy. To on właśnie był autorem słynnego powiedzonka : ,,Nie, nie dla wszystkich Warszawa jest stolicą. Dla nas stolicą jest Wrocław".
Podpadłem u niego w pierwszych 5 min znajomości. Na placu pod internatem zrobił zbiórkę przed wymarszem na statek. Ponieważ miał jakieś tam bliżej nieokreślone problemy z żołądkiem, musiał pić specjalną wodę mineralną. Więc na tej zbiórce pyta :
- Kto jest z miasta? Wystąp.
Wystąpiłem. Powiedział :
- Pojedziesz na Plac Gottwalda i kupisz mi wodę mineralną ,,X".
- Dobrze panie kapitanie, a jak dojechać na Plac Gottwalda?
- Przecież pytałem. Jesteś z miasta czy nie?
- Jestem. Ze Świnoujścia.
Możecie mi wierzyc albo nie, ale obie praktyki na ,,Młodej Gwardii" po pierwszej i po drugiej klasie miałem wyjątkowo ciężkie.

Trzy lata później, kiedy się ,,Maniek" do mnie trochę przekonał i nawet czasem zamienił ze mną dwa słowa (nobilitacja wielka dla mnie) spotkałem go na tyłach szkolnego baru. Znajomi pani, która sprzedawała w barze, do których i ja się zaliczałem przychodzili coś kupić do jedzenia, z boku. Od frontu niestety zawsze był tłok. Wszedłem, ,,Maniek" już tam był. Wymieniliśmy grzecznościowy ukłon i czekaliśmy. Pani podeszła do ,,Mańka" i ten zamówił bigos i bułkę. Gdy pani odeszła nałożyć bigos na talerz, ,,Maniek" szybkim ruchem sięgnął pod deską do skrzynki z oranżadą. Wziął z niej butelkę i schował pod płaszczem. Pani wróciła z bigosem, wzięła kartkę i długopis, i zaczęła podliczać :
- Bigos 4,50, bułka 60 groszy, oranżada 2,30. Razem 7,40.
,,Maniek" spojrzał na mnie, wyczekał chwilę i powiedział tylko jedno słowo :
- Widziała !


======

Niektórzy z chłopaków do matury dawali sie nabierać na tzw.,,pomoc". Facet stał przy tablicy i nie miał pojęcia co dalej, pokazywaliśmy mu, żeby jeszcze chwilę ,,naginał" a my w tym czasie przygotujemy na kartce rozwiązanie i mu pokażemy. Więc ,,naginał" niemożliwie :
- Już, już panie profesorze, jeszcze chwila, już mi się przypomina, tak, tak, już wiem, to trzeba będzie....- i rozpaczliwie dawał nam znaki, żeby szybciej. My zaś w pierwszej ławce, ostro pisaliśmy na kartce ,,A 4" to coś dla niego. I gdy ten już po prostu nie mógł dłużej, wołaliśmy go :
- E, e, pst, pst.
Odwracał się do nas z nadzieją a my wyciągaliśmy spod ławki wymalowaną na kartce wielką ,,2" (dwóję).
Śmiali sie wszyscy, profesor i nawet ten pytany, choć jakby mniej. Może miał mniejsze poczucie humoru?Robiliśmy tak, słowo. Ale tylko tym, co nie groziło im wielkie nieszczęście z tego powodu.

Staszek Szczepański.