Chemia
Dodane przez Topor dnia 21.11.2007
Chemii uczyło nas dwóch profesorów. Obaj byli nastawieni przychylnie do uczniów, co przekładało się na zmniejszony ucisk podczas odpytywania materiału i przekonaniu, że żaden Łukasiewicz, Śniadecki czy Skłodowska/ski , choćby nie wiadomo jak się starali, z nas nie wyrośnie. Założenie było słuszne - chemików między nami nie było.
Podczas lekcji chemii klasa dzieliła się na dwie grupy i gdy jedna miała wykład teoretyczny, druga w innym gabinecie, miała ćwiczenia czyli tzw. demonstracje. Profesor, który je prowadził, miał skłonność do przeciągania, podczas mówienia samogłoski ,,o". Mówił :
- ,,Jooony, katiooony...", nie dziwiło nas więc, że mówiono na niego ,,Jony".
,,Jony' wpuszczał nas do wielkiego korytarza, który razem z salą wyposażoną w stoliki z kranami, wanienkami, kurkami z doprowadzonym gazem, statywami, tworzył gabinet ćwiczeń chemicznych. Ustawiał nas w dwuszeregu, zamykał drzwi korytarza oddzielające gabinet od reszty szkoły, stawał przed nami i pytał zawsze o to samo :
- Kto pali papierosy - wystąp?!
Nikt nigdy nie występował.
,,Jony" zakładał pewnie, że we wszystkich dziedzinach życia jesteśmy tak mądrzy jak z chemii i ci co palą wystapią.
Ponieważ ustawianie się w dwuszeregu i jego hasło - ,,Kto pali paierosy - wystąp"?! - było absolutnie obowiązującym rytuałem, więc czasem gdy się spieszył, mówił :
- Szybko, szybko, stańcie w dwuszeregu, no już, już, kto pali papierosy, wystąp. Nikt? Dobrze, szybko do gabinetu, wchodźcie, wchodźcie.
Ta zbiórka, jego pytanie, zajęcie stolików w gabinecie to było czasem pół minuty. Następnie profesor pytał kogoś pierwszego z brzegu, z ostatniego tematu i słysząc głupstwa jakie ten wygadywał, wtrącał co jakiś czas :
- Dooobrze" - podpuszczając go do plecenia zupełnych andronów. Mówił wtedy :
- Widzę, że jako jednen z nielicznych wiesz o co w tej chemii w ogóle chodzi. Proszę, kto się zgadza z tym co powiedział kolega, ręka do góry.
I tu stawiał wszystkich w trudnej sytuacji. Wiedzieliśmy bowiem, że jeśli facet miał rację to jedno, marne podniesienie ręki, zaowocuje oceną ,,bardzo dobrą" w dzienniku. Wiedzieliśmy też z, co tu dużo mówić, wieloletniej praktyki, że mogło się to skończyć zwykłym, prostackim laniem. ,,Jony" zawsze nosił w wewnętrznej kieszeni marynarki tzw. ,,wstrząs pedagogiczny". Był to 40 centymetrowej długości, kilkużyłowy kabel elektryczny w gumowej otulinie.
Obserwując zachowanie tych co w/g mnie trochę tę chemię rozumieli, pdobnie jak oni, podniosłem rękę.
- No tak - powiedział ,,Jony" - chodźcie tu, koło tablicy, muszę was wyróżnić spośród reszty nieuków, wpisaniem ocen ,,bardzo dobrych" do dziennika.
Wpuścił nas, jak stado rzeźnych baranów, do zatoczki, której dwa dłuższe boki stanowiły ściana z tablicą i katedra, a krótszy okno. Sam zaś sobą zamknął wyjście.
- Nie będę was pytał coooście za jedni i jakie macie imiooona, wypłacę wam bez tego. Ach, wy durnie skończone ! - Krzyknął, nagle jakby pobudzony jakimś wewnętrznym impulsem. Jednym ruchem wyszarpnął ,,wstrząs pedagogiczny", i żeby nie tracić czasu na ,,pranie" z zamachem, lał z każdej pozycji. Myślałem, że będę cwańszy od reszty, biorąc pod siebie katedrę ,,tygrysem".... Wziąłem trzy sztuki. Wszyscy wzięli po równo. I ci co spokojnie czekali na swoją kolej i ci co, jak ja, próbowali się mignąć.
No i dobrze. Kara musi być.
W końcu jak chciałem dostać dobrą ocenę, mogłem się przygotować i zgłosić do odpowiedzi. Ale o co chodzi? Przecież nie mam pretensji.

Staszek ,,Szczepan" Szczepański