Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.
|
|
Rozdział X Jungom Równi - opis pobudki, szkic sytuacyjny Słonia |
Nazajutrz rano byliśmy niewyspani. Wyglądem swoim przypominaliśmy ślepe kocięta. Tyle, że obok nie było żadnej kotki, lecz wychowawca podrywający do pionu cały stan marynarski z błogiego uśpienia.
- Ożesz .urwa jak mi się nie chce wstawać - usłyszałem na dzień dobry, głos markotnego Chudego.
Potakiwał mu Kaczor stękając:
- Kulwa pier..lony internat!
- Pie..olone łóżka internatowe!
Zaiste poranek zapowiadał się nieciekawie. Z górnego łóżka trzeba było potrafić, umiejętnie zeskoczyć. Kaczorowi wychodziło to nieszczególnie tuż po przebudzeniu. Zdarzało się, że skacząc z górnej koi na podłogę, zamiast na podłodze lądował na plecach Chudego, który równocześnie zamierzał opuścić łoże usytuowane poniżej. Dochodziło wtedy do zabawnych scen, bo wyglądało to tak, jakby Kaczor zamierzał ujeżdżać chudą chabetę, którą z wyglądu przypominał Zbyszek. W takich sytuacjach następowała kolizja interesów obu zaprzyjaźnionych stron, to znaczy mimowolnego jeźdźca i pechowego rumaka. Pomijam tu świadome działania Kaszy, który z premedytacją wyczekiwał na Jajnika śpiącego pod nim. Jajnik często zapominał o czyhającym ponad nim Piotrku. Wstając, nagle upodabniał się do wielbłąda, gdyż jeszcze dobrze nie przetarł oczu a już słyszał komendy wydawane mu przez Kaszę, występującego w roli Beduina dosiadającego go na oklep. Do takiego zdarzenia doszło właśnie tym razem. Podobnie jak Kasza i Kaczor zajmowałem górną koję. Leżąc i leniwie przeciągając się, przedłużałem w nieskończoność, nieubłagany moment, kiedy będę musiał zeskoczyć z łóżka. Dobiegło mnie cmokanie Kaszy. Spojrzałem w dół i dojrzałem Piotrka wydającego z siebie niecodzienne dźwięki:
- cmok, cmok, wio bambaryło!
Obejmował rękami i nogami Jajnika, który darł się, jakby ktoś go ze skóry obdzierał:
- Złaź ty czarna mordo!
- Mówię po dobroci - złaź!
Kasza z żądań Jajnika nic sobie nie robił, lecz w dalszym ciągu cmokał:
- cmok, cmok wio!
- Jak ja cię cmoknę ty ćmoku, to mnie popamiętasz! odgrażał się Bogdan.
Kiedy Kaszy znudziło się, zlazł z Jajnika, który spocony z nienawiścią patrzył na swego prześladowcę. Pora była najwyższa, bo trzeba było biec na poranną zaprawę.
Po zaprawie, porannej toalecie i śniadaniu z reguły szukaliśmy bezpiecznej kryjówki, aby trochę pospać. Nie było to proste. Koja były równo zasłane i nie wolno nam było, kłaść się na nie. Dosypialiśmy pod łóżkami. Jajnik preferował szafę! Nasze dosypianie, często zakłócane było wizytami nieproszonych gości:
wychowawcy, piątoklasistów lub wychowawcy młodzieżowego. Za złapanie po pobudce, na spaniu w łóżku, pod łóżkiem albo w szafie, groziły kary. Najczęstszą karą, było zaganianie złapanego śpioszka, do sprzątania poza kolejnością rejonów wokół internatu. Piątoklasiści złapanego pierwszaka zagarniali do wiórkowania swoich sal. Tego ranka, spanko pod łóżeczkiem lub w szafie było nadzwyczaj ryzykownym przedsięwzięciem, gdyż po południu zaplanowano wiórkowanie podłóg w całym internacie. Piątaki od świtu rozpoczęli polowanie na pierwszoklasistów, którzy wyręczyliby ich w tej nader wyczerpującej pracy. Najpierw wpadł Jajnik, którego Lopek dopadł w szafie. Grek, od razu, bez odroczenia wykonania kary, skierował go do grupy innych podpadziochów, którzy zbierali śmieci z trawników i placu apelowego. Następnie Pless wyciągnął Kaszę i Chudego spod łóżek. Zakomunikował im, że po lekcjach, mają zameldować się u niego do wiórkowania. Obaj oficjalnie nie protestowali, chociaż doskonale wiedzieli, że swoją część pokoju, gdzie mieszkają muszą również zeskrobać i zapastować.
Niefart tego dnia, na tym się nie zakończył. Po powrocie ze szkoły, zaskoczeni zostaliśmy widokiem naszego pokoju. Był on dosłownie, wywrócony do góry nogami i wyglądał tak, jakby przeszedł przez niego tajfun. Lopek zorganizował nam piloty!
Sześć łóżek z takim mozołem posłanych, przypominało sześć nieszczęść! Nasze rzeczy z półek w szafie zostały porozrzucane po całym pokoju. Podobnie wyglądały nocne szafki. Z trudem otworzyliśmy drzwi, gdyż powywalane ubrania a także przedmioty osobiste walały się dosłownie wszędzie. Musieliśmy ten kram uporządkować w miarę szybko.
Jak na ironię losu, Lopek pokazał się na chwilę w drzwiach i bez słów rzucił nam w ten bałagan jeszcze sześć paczek wiórek. Na jego twarzy malował się diabelski uśmiech.
Za chwilę wparował Buhaj informując, że ogłoszony został konkurs w plutonie na najładniejszą salę.
A to ci heca - skonstatowałem w myślach.
Faraon, widząc całe zamieszanie, skomentował to, siląc się na sarkazm:
- Koledzy, najważniejsze, aby mieć dużą przestrzeń wolności!
Natomiast Chudy ograniczył się do lakonicznego stwierdzenia:
- Każdy ma prawo do zwisu!
Na co, zareagował Kaczor, zauważając, że on każdy dzień zaczyna od skoku na podłogę lub zwisu właśnie!
Wśród nas żaden nie należał do pracusiów. Jednakże trzeba było zmobilizować wszystkich mieszkańców sali do jej uporządkowania i wywiórkowania podłogi. Nieoczekiwanie dokonał tego Jajnik, który przytaszczył z warsztatów szkolnych, pokaźnych rozmiarów pakę ścinek metalowych, stanowiących odpadki po pracach tokarskich. Mogły one z powodzeniem zastąpić wiórki, podrzucone przez Lopka, których ilość była ograniczona i dalece niewystarczająca do wywiórkowania pokoju. Ścinki tokarskie były bardziej efektywne, bo były pioruńsko ostre. Wiórkowanie i pastowanie pomieszczeń w internacie trwało do późnych godzin wieczornych. Zasypialiśmy w przeświadczeniu dobrze wykonanej pracy. Spaliśmy jak susły do rana. Zapewne nawet huk armat nie zbudziłby nas ze snu.
Przed wyjściem do szkoły gruchnęła wieść, niesiona stugębną plotką, że po powrocie z lekcji, wydawane będą wyczekiwane z takim utęsknieniem przez wszystkich mundury wyjściowe! Dyskusjom nie było końca. Temat ten zdominował absolutnie zajęcia szkolne.
Z chodzeniem do szkoły to jest trochę tak, jak z chwytaniem byka za rogi. Są torreadorzy będący dziećmi szczęścia, ulubieńcami publiczności, którym sprzyja fortuna i wszystko wychodzi. Z najtrudniejszych walk wychodzą zwycięsko. Podobnie jest z uczniami. Niektórych los obdarzył zdolnościami w nadmiarze a innym ich poskąpił. Mówiąc o tym, mam na względzie to, w jakim środowisku człowiek się rodzi, żyje i jakie geny otrzymał od rodziców. Gdyby kierować się powyższym, wówczas trzeba by przyznać, że w TŻŚ zgromadzono niekiepski zbiór fenotypów. Oczywiście zgadzam się z opinią klasyka, że wielkim blaskom towarzyszą zazwyczaj wielkie cienie. Ocena ta dotyczy, co najmniej w równym stopniu, również pedagogów naszej kochanej starej budy.
Dyrektor Tadeusz Cieśla - to postać, przed, którą czuliśmy respekt połączony z szacunkiem. Był rzeczywistym twórcą TŻŚ. W dzieło swojego życia wkładał całą posiadaną energię i serce. Jego zainteresowania tym, co dzieje się w szkole były nadzwyczaj szerokie. Bardzo przeżywał upadki i wzloty uczniów a także nauczycieli. Kiedy go ukradkiem obserwowałem, podczas przypadkowych spotkań na korytarzu, sprawiał na mnie wrażenie człowieka niezwykle zrównoważonego i skromnego.
Przeciwieństwem włodarza szkoły był zastępca do spraw pedagogicznych Franciszek Wietchy alias Słoń Mężczyzna o ogromnej posturze, małych sprytnych, wesołych oczkach i dużych dłoniach. Potrafił nimi radykalnie utemperować, każdego nazbyt rozbrykanego ucznia. Słoń nie fatygował się osobiście do takiego delikwenta, lecz przywoływał go do siebie mówiąc:
- Kawalerze, podejdź proszę.
Nieszczęśnik podchodził, a wtedy Słoń przemawiając doń łagodnie, jak do psiaka, cedził prosty w swoim przekazie monolog:
- Kawalerze, tak nie wolno! - jednocześnie jego grube chwytliwe paluchy zaciskały się zmyślnie na lewym lub prawym baczku ucznia. Zauważyłem niejednokrotnie, że w zależności od nastroju i skali wybryku winowajcy - Słoń unosił swoją zaciśniętą grabę ku sufitowi dwa lub trzy razy. Ruchowi dłoni Słonia, towarzyszyło równoczesne unoszenie i opadanie ucznia na palcach, to w górę, to w dół.
Nigdy nie widziałem, aby Słoń traktował w przedstawiony sposób ucznia starszej klasy. Frycowe płacili wyłącznie uczniowie klas pierwszych, czasami drugich!
W tym dniu szliśmy całym plutonem do pracowni języka rosyjskiego, w której miała się odbyć, zwyczajowo lekcja wychowawcza z udziałem Bronki. Wszędobylski Jajnik, pokrzykując podczas przerwy i wykonując małpie ruchy, nie zauważył toczącego a właściwie ślizgającego się Słonia. Mogło dojść do tragedii, bo kto decyduje się na czołowe zderzenie z koniem, parowozem albo ze słoniem. Tylko samobójca! Zastępca dyrektora Cieśli miał zwyczaj, nagłego zawracania w miejscu, gdy przypomniał sobie coś nadzwyczajnego lub, gdy otworzyła mu się jakaś klapka w mózgu, kiedy sunął po wypastowanym szkolnym korytarzu. Nie mogąc, nagle wyhamować masy swojego ciała, usiłował zwykle w sposób zawsze widowiskowy, zatrzymać się, po uprzednim wykonaniu uwielbianego przez uczniów ślizgu. Otóż, w trakcie dokonywania takiej ewolucji przez Słonia - wpadł mu pod nogi Jajnik. Nie widziałem nigdy później w życiu, bardziej nieszczęśliwego człowieka od mojego kolegi. Kroczący korytarzem pluton, miał wówczas okazję usłyszeć, stereotypową prośbę Słonia - skierowaną do Jajnika:
- Kawalerze, podejdź proszę! - a następnie:
- Kawalerze, tak nie wolno!
Z wzrastającym zdumieniem patrzyliśmy, jak Jajnik dwukrotnie lewitował ku sufitowi. Słoń, w jego przypadku, zmodyfikował nieco uchwyt baczka. Mianowicie, najpierw go zakręcił o kąt dziewięćdziesięciu stopni, a dopiero potem jego dłoń uniosła się z owłosieniem głowy Jajnika do góry.
A później, Słoń nie patrząc nawet na biednego Jajnika znikł, gdzieś w tłumie uczniów. Nadeszła nasza wychowawczyni, weszliśmy do klasy, usiedliśmy w ławkach i tylko Jajnik nieborak - wyglądał tak, jakby się dopiero co nażarł cebuli!
Kolejna już lekcja wychowawcza z Bronią, poświęcona była tym razem, podsumowaniu mijającego, pierwszego okresu nauki w szkole. Uzyskane przez chłopaków oceny z poszczególnych przedmiotów, bardzo wszystkich interesowały. Działo się tak z prostej przyczyny. Przyznanie przez Radę Pedagogiczną stypendium, oznaczało dla przeważającej części kolegów miejsce w internacie. Stypendium otrzymywali wyłącznie uczniowie, legitymujący się czystym kontem, czyli bez pał! Większość spośród masy uczniowskiej, miała niezbyt zamożnych rodziców. Znaczny odsetek braci marynarskiej pochodził z rozbitych rodzin, niektórzy byli półsierotami lub pełnymi sierotami, którzy do TŻŚ trafili bezpośrednio z Domu Dziecka a czasami w drodze wyróżnienia z Zakładu Wychowawczego. W sumie wyłaniał się z tego nielichy przekładaniec. Żyliśmy i uczyliśmy się w latach, kiedy obowiązywała zdrowa rywalizacja w nauce. Nie była ona, li tylko rewią mody, podyktowaną niezdrowym współzawodnictwem albo egoizmem wyniesionym z domu rodzinnego. Rywalizacja wyzwalała naszą motywację. Mieliśmy oczywiste potrzeby rywalizowania i realizowania się, nie tylko w nauce, kulturze, pracy społecznej, lecz także w przewodzeniu formalnym i nieformalnym w grupie, klasie czy w szkole. Osobną konkurencją było zdobywanie dziewcząt, popisy taneczne podczas zabaw w internacie, na Placu Gottwalda czy w trakcie Dni Wrocławia, gdy na Placu Wolności koncertowali Romuald i Roman. Pokolenie, do którego należeliśmy, urodziło się kilka lat po zakończeniu II Wojny Światowej. Naszą przyszłość definiowała przeszłość! Wzmacniano w nas poczucie dobra wspólnego i nie pamiętam, aby ktokolwiek spośród moich kolegów, wyznawał dewizę: w tym kraju a nie w moim kraju!
Podczas, gdy Jajnik dochodził do siebie, wychowawczyni sprawdziła listę obecności. Pomimo, że w dzienniku nazwiska kilku uczniów były już wykreślone, czynność ta, zajęła jej sporo czasu. Ci wykreśleni nie sprostali i odeszli. Odpłynęli z naszej klasy, bez słowa z dnia na dzień!
My, młokosy - patrzyliśmy na Bronię, pełni dla niej ciepłych uczuć, nie domyślając się, jakie emocje targają tą młodą wówczas kobietą. Starała się w miarę posiadanej energii, zdolności oraz wolnego czasu - dzielonego pomiędzy rodzinę a nas - pobudzić samodzielność młodzieńczego myślenia. Podobała mi się jej kobieca pryncypialność i niewątpliwa wrażliwość, połączona z praktycznym podejściem do życia, niepozbawionym jednak pewnej dozy romantyzmu.
- O czym to mówiliśmy ostatnio? - spytała pluton. - Ach, tak, o tym, kto będzie reprezentował naszą klasę, podczas uroczystego składania przysięgi na sztandar szkoły!
Głos Broni brzmiał normalnie, bez niepotrzebnego patosu. Podsumowując ten wątek, zauważyła:
- Z każdej pierwszej klasy, wytypowanych zostanie - po dwóch uczniów, legitymujących się najlepszą średnią ocen za pierwszy okres nauki. Jest wśród was kilku kandydatów. Zarząd klasy, pomoże mi w wyliczeniu tej średniej, a następnie wyniki zostaną przedstawione w formie graficznej na arkuszu bristolu, który powiesimy w naszej pracowni, aby każdy mógł się z nimi zapoznać osobiście.
Oczywiste było, że zbliżająca się przysięga na sztandar szkoły, należała do pierwszoplanowych uroczystości TŻŚ. Wydelegowanie zaś do reprezentacji klasy, stanowiło nie byle, jakie wyróżnienie!
Kilku kolegów a wśród nich i ja, o ten niewątpliwy zaszczyt się ubiegaliśmy. Nikt oficjalnie nie manifestował swoich marzeń i oczekiwań w tym zakresie, ale cicha rywalizacja miała miejsce. Byłem tego świadom. Cząstkowe informacje przekazane przez wychowawczynię, tylko podgrzały atmosferę, co do tego, kto znajdzie się w wytypowanej dwójce uczniów. Jednym z pewniaków był Stopa. Odnośnie drugiego kandydata typów było kilka.
Z moich rozterek w tym względzie, wyleczyło mnie wspomnienie słów ojca, który rozstając się ze mną na Dworcu Głównym we Wrocławiu, udzielił mi pewnej recepty, mówiąc:
- Zostajesz, aby się rozwijać a nie szukać sukcesu! Nie musisz niczego udowadniać!
Pomyślałem, że trzeba ponownie przemyśleć problemy, które były wcześniej rozstrzygnięte za mnie - przez starego.
Jemu udało się stać przez dwadzieścia lat z boku. Wyznawał prostą zasadę:
- Całujcie mnie wszyscy w dupę!
Życie w moim przypadku, zaczynało się tu i teraz i nie potrafiłem traktować go powierzchownie. Czas pokazał, że było ono bardziej złożone niż wyobraźnia piętnastolatka.
|
Komentarze |
Brak dodanych komentarzy. Może czas dodać swój?
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
|
Oceny |
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?
|
|